sobota, 24 stycznia 2015

Rozdział Osiemnasty

Obudziłam się cała ścierpnięta. Nie miałam siły otworzyć oczu. Siedziałam na jakimś krześle, ręce miałam związane za oparciem, tak jak nogi. Ciężki sznur wżynał mi się w nadgarstki. Oddychałam ciężko ze zwieszoną głową. Rana na szyi strasznie mnie piekła, ale starałam się to zignorować. Nie miałam siły o niczym myśleć. Byłam zmęczona, a przecież dopiero się obudziłam.
- Witaj, maleńka. Nareszcie się spotykamy. - Męski głos nieco mnie orzeźwił. Miał brytyjski akcent, co niemile przypominało mi o Klausie i jego chorych gierkach. Rozchyliłam powieki i zobaczyłam mężczyznę średniego wzrostu o ciemnych, przenikliwych oczach i ciemnych włosach postawionych na żel. Miał na sobie szarą bluzkę z długim rękawem i jeansy. Opierał się nonszalancko o ścianę z rękoma założonymi na piersi. - Długo musiałem czekać, żeby cię poznać. 
- Nie wiem kim jesteś, ani czego chcesz - wysyczałam. Pociągnęłam mocno rękoma, próbując uwolnić je z krępujących więzów, ale mi się nie udało. Mężczyzna zaśmiał się serdecznie, odsłaniając idealnie równe, białe zęby. Podszedł do mnie, kucnął i spojrzał mi głęboko w oczy. Nie opuściłam wzroku. Włożyłam w moje spojrzenie tyle jadu, na ile było mnie stać. 
- W takim razie zostawię cię tu, żebyś pomyślała. Spałaś tylko dwadzieścia cztery godziny, następne dwie nie powinny zrobić mi różnicy. - Wstał i obszedł moje krzesło. Słyszałam jak skrzypią drzwi po czym zamykają się z głośnym trzaskiem. 
Rozejrzałam się po pokoju. Właściwie nie był to pokój, tylko coś na kształt piwnicy. Wszędzie walały się pudełka i kartony, stare książki i zakurzone figurki. Z sufitu zwieszało się kilka pajęczyn. Na kamiennych ścianach wyryte były różne symbole. Jeden szczególnie zwrócił moją uwagę. Było to serce oplecione przez gałąź z kolcami. 
Taka jest miłość. Przez nią tylko się cierpi. Pomyślałam o Damonie - o naszej ostatniej rozmowie. O tym, jak okropnie go potraktowałam. Ścisnęło mi się serce, całkiem tak jakby ktoś włożył mi rękę w pierś i zacisnął na nim dłoń. 
Wyrzuciłam z głowy wampira - miałam teraz inne rzeczy na głowie. Na przykład to, że zostałam zaatakowana i porwana. Kojarzyłam ten głos. Silny, nienawistny, z akcentem, ale  nie kojarzyłam postaci mężczyzny. Mój mózg niech chciał pomóc mi w identyfikacji nieznajomego. 
Szarpnęłam mocno rękoma, znów próbując się uwolnić. Tym razem poczułam, jak coś gęstego i lepkiego ścieka mi po przedramieniu. Krew. Westchnęłam ciężko. 
Kto i dlaczego mógłby mnie porwać? Lexi! To przecież ona mnie zaatakowała a nie ten mężczyzna. Jakim cudem ona żyła? I dlaczego mnie skrzywdziła? W głowie miałam coraz większy mętlik. Śniłam o tym, że ona mnie gryzie. We śnie byłam w lesie, sama, a ona mnie zaatakowała. W rzeczywistości było podobnie. 
Potem do głowy przyszedł mi jeszcze jeden sen. Po nim też miałam to dziwne uczucie strachu, przeczucie, że stanie się coś złego. To była śmierć Jeremiego. Nie! Serce zaczęło mi bić coraz szybciej, a niewidzialny sznur zacisnął mi się na gardle. To nie mogła być prawda! Byłam nieprzytomna dwadzieścia cztery godziny - tak przynajmniej powiedział mi nieznajomy. Jakieś dwadzieścia sześć godzin temu widziałam mojego brata, jak siedział z Tylerem na ognisku. Nic nie mogło się wydarzyć. Wzięłam głęboki oddech. 
Enzo. To imię spłynęła na mnie tak nagle, że na początku nie wiedziałam, skąd wzięło się w mojej głowie. Cholera! To by miało sens. Uwięził mnie. Tylko dlaczego mnie nie zabił? I jak przekonał martwą Lexi, żeby mu pomogła?
- Enzo! - krzyknęłam głośno mając nadzieję, że wampir mnie usłyszy. - Wiem, że to ty! Masz natychmiast tu przyjść! 
Ledwo skończyłam wołać, usłyszałam skrzypienie drzwi i ciche kroki. Potem pojawił się przede mną i ukucnął. 
- Eleno, wystarczyło ci zaledwie pół godziny żeby się zorientować, kim jestem. Jestem pod wrażeniem. - Zaśmiał się. Miałam ochotę splunąć mu w twarz ale się powstrzymałam. To by go tylko rozzłościło. - Możemy już zadzwonić po Damona. Najpierw zabiję twojego brata, żebyś ty cierpiała. Potem zabiję ciebie, żeby cierpiał Damon. A na końcu zabiję jego, powoli i boleśnie. 
- Już nie jestem z Damonem. - Była to prawda. 
- Tak? Zauważyłem. Ale to nie znaczy, że cię nie kocha, a ty nie kochasz jego. 
- Posłuchaj. Ja jestem w nim zakochana, ale dla niego nic nie znaczę - zaczęłam nerwowo. 
- Nie jestem naiwny. - Wyciągnął rękę i przejechał palcami po mojej szyi. Przeszedł mnie dreszcz obrzydzenia. Gdybym tylko miała wolne ręce. Sięgnął po mój wisiorek. Małe, srebrne serduszko wysadzane drobnymi, lazurowymi kamykami. Prezent od Damona. - On kocha ciebie, a ty jego. 
Miał rację. Nie zdjęłam naszyjnika od tamtego czasu nawet na chwilę. Nienawidziłam decyzji Damona o naszym rozstaniu. 
W końcu Enzo wstał i wyciągnął z kieszeni jeansów telefon. Mój telefon. 

***

Ze snu wyrwało mnie pukanie do drzwi mojego pokoju. Przewróciłem się na drugi bok z nadzieją, że niechciany gość sobie pójdzie. Po kilku minutach natarczywego pukania zdenerwowany wstałem, naciągnąłem na siebie spodnie i otworzyłem. W progu stała Blondie. Wpakowała się bezczelnie do środka i zaczęła nawijać swoim upierdliwym głosem.
- Widziałeś wczoraj Elenę? Błagam powiedz że wiesz, gdzie ona jest. Od wczoraj jej nie widziałam, nie wiem, co się z nią dzieje. Do tego ty o dwudziestej jeszcze śpisz. Co tutaj się dzieje?
Znieruchomiałem, gdy wspomniała o Elenie. Wczoraj ostro zabalowałem w Grillu. Moim jedynym życzeniem wtedy było upić się do nieprzytomności, zatopić się w szczęśliwym upojeniu i zapomnieć o słowach, które powiedziała do mnie Elena. 
W tym momencie w pokoju rozbrzmiał dzwonek mojej komórki. Sięgnąłem po nią, a moje serce stanęło. 
- Elena - wyszeptałem.

***

- Cześć Damon, z tej strony twój najlepszy przyjaciel - powiedział wesoło do telefonu, chodząc w tą i z powrotem po pokoju. - Mam twoją dziewczynę, jeśli cię to interesuje. 
Umilkł, zapewne słuchając odpowiedzi Damona. Spojrzał na mnie, po czym zlustrował mnie wzrokiem. 
- Twój chłopak chce mieć pewność, że jesteś ze mną. Powiedz coś. - Przystawił mi telefon do ust, a ja wstrzymałam oddech. Skoro Enzo najprawdopodobniej chce sprowadzić tu Damona, powinnam zrobić wszystko, żeby do tego nie dopuścić. Z telefonu dobiegł mnie jego głos. "Elena?" - Tak chcesz się bawić? To proszę. - Podszedł do jednego z pudełek i wyciągnął z niego krótki nożyk. Moje serce zaczęło bić szybciej. Zacisnęłam zęby, czekając na jego ruch. Enzo przytknął ostrze do mojego uda, po czym szybko szarpnął. Z moich ust wydobył się krzyk. Bolało jak diabli. Wampir rozciął nogawkę spodni i zrobił głęboką ranę w mojej nodze. 
- Jeżeli ją tkniesz, poodgryzam ci palce i wepchnę ci je do nosa i gardła, żebyś się udusił... - Damonowi nie było dane dokończyć. Enzo rozłączył się wyszedł.

***

Nie wiem, ile jeszcze siedziałam na drewnianym krześle w tej zapyziałej piwnicy. Na przeciwko mnie spoczywał Enzo, który przed chwilą przyniósł mi szklankę wody. Miał wyciągnięte nogi przed siebie i z ciekawością mi się przyglądał. 
- Jak to się stało, że Lexi żyje? - zapytałam, przerywając uciążliwą ciszę. 
- Och, to nie Lexi. To podróżniczka imieniem Lily, moja przyjaciółka. Wykorzystałem jej ciało, żeby Lily nie umarła. Jestem pewny, że gdy zjawi się tutaj Damon, nie zabije jej. Nie ośmieli się tego zrobić po raz drugi. A przynajmniej się zawaha, co daje mi przewagę. 
Przytaknęłam głową.
- Dlaczego moje sny się sprawdziły? Śniłam o tym, że ktoś... krzywdzi Jera, że Lexi mnie atakuje...
- Och, to dopiero była zabawa. Zakradałem się do waszego domu i wpływałem na twoje sny. Nawet jak tylko przyjaźniłaś się z Damonem wiedziałem, ile dla niego znaczysz. Kilka razy prawie się wydałem. Aż w końcu znudziło mi się ukrywanie i go odwiedziłem. Potem zerwaliście, prawda? - zapytał. Jakby nie wiedział. Zaczynałam wszystko rozumieć. Świadomość, że Enzo obserwował mnie przez ostatnie dwa miesiące była przytłaczająca. 
Siedzieliśmy następne kilka minut w ciszy, myśląc. Chciałam się stąd wydostać ale nie chciałam, żeby Damon się tu pojawił. Zaśmiałam się w myślach. Między innymi on jest jedną z nielicznych osób, które teraz mogą mi pomóc. 
- Ludzie - wyszeptał Enzo i poderwał się na równe nogi. 
- Czekaj, co?
- Słyszę bicie serc i pulsowanie krwi. Biegnie tutaj dwójka ludzi.
Nie. Niech to nie będzie Jeremy. Niech to nie będzie Jeremy. Po kilku minutach usłyszałam skrzypienie otwieranych drzwi. Dlaczego nie mógł ustawić mnie przodem do wejścia?!
- Elena? - usłyszałam za sobą niepewny głos. Tak dobrze znajomy, kojący. Jeremy. W oczach stanęły mi łzy. 
- Jer, uciekaj! Masz natychmiast stąd wyjść! - zaczęłam krzyczeć. Enzo uśmiechnął się złowieszczo, obserwując każdy ruch chłopaka. Moje serce biło jak oszalałe. Modliłam się, żeby zawrócił. Nie wiem jak się tutaj dostał, skąd wiedział gdzie jestem. Nie obchodziło mnie to. 
Nagle lina, która krępowała moje ręce i nogi, opadła. Poderwałam się z krzesła ale nawet nie zdążyłam się odwrócić. Enzo błyskawicznie porwał Jeremiego, wyrwał mu nóż, ten sam, którym zranił mnie w nogę i przyłożył mu do gardła. 
- Nie! - wykrzyknęłam głośno. Jeremy stał pewnie, ze smutkiem i żalem w oczach. "Kocham cię" - wyczytałam z jego warg. Z moich oczu wylały łzy i ruszyłam w ich kierunku. 
Enzo zrobił jeden ruch dłonią, a krew polała się na niebieski t-shirt Jeremiego. Usłyszałam przerażający krzyk. Po chwili uświadomiłam sobie, że to ja. Zaczęłam biec w stronę wampira, ale silne ramiona mi to uniemożliwiły.
- Matt puść mnie! Chcę go zabić, widzieć jak cierpi! - wrzasnęłam, rozpaczliwie się szarpiąc. Mocno ugryzłam chłopaka w rękę, aż poczułam metaliczny smak krwi w ustach. Matt opuścił odruchowo ręce, sycząc z bólu. 
Znów rzuciłam się do przodu, ale ktoś ponownie mocno objął mnie ramionami - mocniej ale delikatniej niż poprzednio. Damon. W tym momencie ciało Jeremiego opadło na podłogę. Z mojej piersi wyrwał się szloch. To nie mogła być prawda, to się tak nie skończy.
Enzo stał ze szerokim uśmiechem na ustach. Chciałam wydrapać mu oczy, wyrwać paznokcie, patrzeć, jak się męczy. W tej samej chwili ciało wampira upadło na podłogę, tuż obok Jera. Za nim stał Stefan, ze sercem Enzo w ręce. Szarpnęłam się do przodu, a Damon opuścił ramiona. W jednej sekundzie opadłam na kolana i doczołgałam się do Jeremiego. Ułożyłam jego głowę na swoich kolanach. Łzy leciały mi ciurkiem po twarzy, gdy spojrzałam na jego twarz. Pustą, bez wyrazu. Przymknęłam oczy, a pod powiekami zobaczyłam małego chłopca. Z wielkim uśmiechem biegał za piłką, która wciąż mu uciekała. Potem zobaczyłam go w białej koszuli, dumnego z ukończenia podstawówki. A potem zobaczyłam go radosnego, po pierwszej imprezie. Przypomniałam sobie nasze wspólne rozmowy - o tym, kto już się całował, o szkole, o rodzicach. A teraz już tego nie będzie. Wszystko rozpłynęło się w nicość.
Krzyknęłam głośno czując, jak moje serce pęka. Nie miałam siły nawet wstać. Ktoś podniósł mnie na równe nogi. Otwarłam oczy i zobaczyłam ściągniętą żalem twarz Damona. Zaczęłam bić go, okładając pięściami po torsie i krzyczeć, żeby mnie zostawił, pozwolił umrzeć tutaj, razem z Jerem. A on stał niewzruszony, pozwalając mi na to. Po chwili rzuciłam się na niego, obejmując mocno i wtulając w zagłębienie jego szyi.
- To nie ma sensu - wyszeptałam. - Wszystko tracę.
Nie odpowiedział. Objął mnie mocno pozwalając, bym upadła w jego ramiona. Podniósł mnie. Potem była ciemność.

*********************************************************************************

Błagam nie zabijcie mnie za to, co się stało <3 Ale nie może być wiecznie happy endów xd Komputer naprawiony, ale mimo to rozdziały co dwa tygodnie, tak żeby były udane <3 Pozdrawiam Miśki ;*
Ps. Mimo że nie lubię zbytnio Jera aż mi się chciało płakać, jak to pisałam xd Pierwsze morderstwo na moim blogu xd

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum